Kobiety do urn!

Gdyby wszystkie kandydatki startujące w tegorocznych wyborach z czołówki list wyborczych zdobyły mandaty, mielibyśmy w Sejmie rekordową liczbę 174 posłanek (37,8 procent). Czy tak będzie?*

Wprawdzie w wyborach do Sejmu startuje o ponad tysiąc kandydatek mniej niż w 2015 roku (gdyż tylko pięć komitetów zarejestrowało listy w całym kraju), procentowo jest ich prawie tyle samo (42 procent). To skutek obowiązującej od 2011 roku ustawowej kwoty na listach wyborczych. Zgodnie z art. 211 Kodeku wyborczego lista nie zostanie zarejestrowana przez Państwową Komisję Wyborczą, jeśli nie będzie na niej co najmniej 35 procent kobiet i co najmniej 35 procent mężczyzn. O ile w 2007 roku w wyborach do Sejmu było 23 procent kandydatek, o tyle już w 2011 roku odsetek ten zwiększył się do 43,5 procent. Zmiana była zauważalna.

W wyborach do Sejmu obowiązuje ordynacja proporcjonalna. Okręgi są wielomandatowe, komitety wystawiają z reguły dwukrotnie więcej kandydatek i kandydatów w stosunku do liczby mandatów przypadających w danym okręgu, dlatego siłą rzeczy kobiet ubiegających się o mandat jest na każdej z list co najmniej kilka, a nawet kilkanaście. W przypadku Senatu sytuacja wygląda już inaczej. Mamy ordynację większościową, komitet może wystawić tylko jednego kandydata bądź kandydatkę w danym okręgu. To dlatego o mandat senatorki w tegorocznych wyborach ubiega się zaledwie 46 kobiet (16,4 procent) – mniej niż w 2015 (58 kandydatek) i 2011 roku (70 kandydatek) ze względu na tzw. pakt senacki, jaki zawarły między sobą ugrupowania opozycyjne wobec PiS-u, decydując się na wystawienie w poszczególnych okręgach jednego wspólnego kandydata bądź kandydatki.

Wprawdzie w wyborach do Sejmu startuje o ponad tysiąc kandydatek mniej niż w 2015 roku (gdyż tylko pięć komitetów zarejestrowało listy w całym kraju), procentowo jest ich prawie tyle samo (42 procent). To skutek obowiązującej od 2011 roku ustawowej kwoty na listach wyborczych. Zgodnie z art. 211 Kodeku wyborczego lista nie zostanie zarejestrowana przez Państwową Komisję Wyborczą, jeśli nie będzie na niej co najmniej 35 procent kobiet i co najmniej 35 procent mężczyzn. O ile w 2007 roku w wyborach do Sejmu było 23 procent kandydatek, o tyle już w 2011 roku odsetek ten zwiększył się do 43,5 procent. Zmiana była zauważalna.

W wyborach do Sejmu obowiązuje ordynacja proporcjonalna. Okręgi są wielomandatowe, komitety wystawiają z reguły dwukrotnie więcej kandydatek i kandydatów w stosunku do liczby mandatów przypadających w danym okręgu, dlatego siłą rzeczy kobiet ubiegających się o mandat jest na każdej z list co najmniej kilka, a nawet kilkanaście. W przypadku Senatu sytuacja wygląda już inaczej. Mamy ordynację większościową, komitet może wystawić tylko jednego kandydata bądź kandydatkę w danym okręgu. To dlatego o mandat senatorki w tegorocznych wyborach ubiega się zaledwie 46 kobiet (16,4 procent) – mniej niż w 2015 (58 kandydatek) i 2011 roku (70 kandydatek) ze względu na tzw. pakt senacki, jaki zawarły między sobą ugrupowania opozycyjne wobec PiS-u, decydując się na wystawienie w poszczególnych okręgach jednego wspólnego kandydata bądź kandydatki.

Kwota – tak, suwak – nie, o parytecie jedynek zapomnij

Najwięcej kobiet startuje z list Lewicy (zarejestrowanej jako Komitet Wyborczy SLD) – 417 (46,7 procent). Druga na podium jest Koalicja Obywatelska – 394 kandydatki (42,9 procent). PSL (które startuje razem z Kukiz’15) ma na swoich listach 379 kobiet (41,2 procent), PiS – 358 (39,5 procent), a Konfederacja Wolność i Niepodległość – 351 (39,8 procent). W niektórych okręgach partiom udało się osiągnąć parytet (50 procent kobiet i mężczyzn na liście), a w kilku nawet go przekroczyć na korzyść kobiet. Pod tym względem prym wiedzie Lewica, która ma co najmniej parytet na listach w siedemnastu okręgach wyborczych (Chełmie, Zielonej Górze, Piotrkowie Trybunalskim, Krakowie, Nowym Sączu, Tarnowie, Radomiu, Warszawie I, Gdańsku, Bielsku-Białej, Rybniku, Sosnowcu, Kielcach, Olsztynie, Pile, Poznaniu, Szczecinie). Koalicji Obywatelskiej udało się ułożyć parytetowo listy w dziewięciu okręgach wyborczych (Legnicy, Chełmie, Łodzi, Radomiu, Warszawie I, Częstochowie, Katowicach, Sosnowcu i Poznaniu). Konfederacja Wolność i Niepodległość ma parytet w pięciu okręgach wyborczych (Sieradzu, Gdańsku, Częstochowie, Sosnowcu, Elblągu), PSL w czterech (Wałbrzychu, Piotrkowie Trybunalskim, Nowym Sączu, Radomiu), a PiS tylko w jednym (Legnicy).

Partie co do zasady nie stosują suwaka, czyli naprzemiennego umieszczania kobiet i mężczyzn na listach wyborczych. Jedyną, naprawdę wzorcową listą, gdzie jest i parytet, i suwak, jest lista Lewicy w Zielonej Górze, której lideruje Anita Kucharska-Dziedzic, działaczka Stowarzyszenia na rzecz Kobiet BABA, regionalna pełnomocniczka Kongresu Kobiet, a od roku zielonogórska radna. To, co od lat głosiła na różnych konferencjach i kongresach, zastosowała w praktyce na własnym podwórku.

Partiom zdarza się wybiórczo stosować suwak na listach wyborczych. Na przykład na początku listy (od miejsca pierwszego do czwartego, piątego, a nawet ósmego). Koalicja Obywatelska ułożyła suwakowo początek list w sześciu okręgach wyborczych (Legnicy, Lublinie, Nowym Sączu, Katowicach, Sosnowcu, Pile), Lewica też w sześciu (Legnicy, Wrocławiu, Piotrkowie Trybunalskim, Chrzanowie, Gliwicach, Kielcach), PSL w pięciu (Krakowie, Nowym Sączu, Warszawie II, Gliwicach, Rybniku), zaś PiS i Konfederacja w ani jednym. Partiom zdarza się też stosować suwak… w środku listy, czyli już poza miejscami dającymi szanse na mandat. Na przykład Lewica w Opolu ułożyła suwakowo swoją listę dopiero od ósmego miejsca (choć kobiety są na pierwszym, czwartym i piątym miejscu), mimo iż jej liderką jest Marcelina Zawisza z Partii Razem, niejednokrotnie opowiadająca się za potrzebą wyrównywania szans kobiet w polityce. PSL ma suwak na liście… od trzeciego do dwudziestego pierwszego miejsca w Szczecinie, a Konfederacja w środku listy w Sieradzu.

A jak jest z jedynkami dla kobiet? Marnie, bardzo marnie. Nie ma parytetu jedynek. Najwięcej liderek mają Koalicja Obywatelska i Lewica, które w czternastu okręgach liderowanie list powierzyły kobietom. PiS w ośmiu okręgach umieścił kobiety na pierwszych miejscach, PSL w siedmiu, ale tylko jednym „biorącym”, zaś Konfederacja w trzech.

Analizując pierwsze miejsca na liście, najlepiej można sprawdzić „progresywność” poszczególnych partii. To, czy głoszone postulaty, rzeczywiście są w stanie zastosować w praktyce. Oczywiście, gdy partie tworzą koalicję, mają mniejszą swobodę w dysponowaniu miejscami na listach wyborczych. Muszą się porozumieć, a w grę wchodzą różne partyjne interesy. Jednak od partii, które od lat mają na sztandarach hasła „parytet” i „suwak” można wymagać więcej. Jak pod tym względem kształtują się listy Lewicy? SLD i Wiosna otrzymały po szesnaście jedynek, Razem – sześć, zaś trzy jedynki przypadły osobom bezpartyjnym, z czego jedna kobiecie. Z puli SLD tylko dwie kobiety mają jedynki, Wiosna siedem jedynek przydzieliła kobietom, a Razem – cztery. Zielonym udało się wynegocjować na listach Koalicji Obywatelskiej tylko trzy miejsca w pierwszej trójce – jedynkę otrzymał mężczyzna, dwie dwójki przypadły kobietom.

Ile kobiet w Sejmie?

Na mandaty w Sejmie szanse mają tylko komitety ogólnopolskie, które we wszystkich okręgach wyborczych zarejestrowały listy, ponieważ to one z dużą dozą prawdopodobieństwa przekroczą pięcioprocentowy próg wyborczy będący warunkiem uczestniczenia w podziale mandatów. Gdyby przyjąć optymistyczny scenariusz, że do Sejmu – w zależności od poparcia dla danej partii i liczby mandatów, jakie może uzyskać w poszczególnych okręgach wyborczych – wejdą kandydatki z trzech pierwszych miejsc na liście, wówczas mielibyśmy 91 posłanek (19,78 procent). Według przeprowadzonego w połowie września sondażu przez Badania.pro dla Onetu i „Faktu” do Sejmu weszłyby cztery ugrupowania: PiS, Koalicja Obywatelska, Lewica (czyli wspólna lista SLD, Razem i Wiosny) oraz PSL (który startuje razem z Kukiz’15). Biorąc pod uwagę, ile kobiet znalazło się w pierwszej trójce na listach tych komitetów, KO mogłaby wprowadzić 43 posłanki, Lewica – 22, PiS – 25, a PSL tylko jedną (na reelekcję ma szansę Urszula Pasławska startująca w Olsztynie). Wprawdzie KO umieściła w pierwszej trójce 51 kobiety, Lewica – 50, a PSL – 31, jednak część z nich startuje w okręgach, gdzie są dużo gorsze szanse na uzyskanie mandatu. W jedenastu okręgach KO może liczyć tylko na dwa mandaty, a w jednym na jeden, dlatego kandydatki startujące tu z trzeciego miejsca mają mniejsze szanse. Z kolei Lewica w dwunastu okręgach może liczyć na dwa mandaty, w jednym na trzy (w Warszawie), w pozostałych na jeden, zaś w dwóch (w Tarnowie i Nowym Sączu) może w ogóle nie mieć swojej reprezentacji w Sejmie. PSL może liczyć na mandat tylko w dwunastu okręgach. Z reguły – co pokazuje analiza wyników wyborczych z lat poprzednich – w sytuacji, gdy partia może uzyskać w danym okręgu tylko jeden mandat, zdobywa go osoba startująca z pierwszego miejsca na liście wyborczej. Tylko w jednym „biorącym” dla PSL okręgu kobieta jest liderką listy. Dla kandydatek PiS-u aż w dziewiętnastu okręgach zabrakło miejsca w pierwszej trójce, w sześciu okręgach znalazły się w ogóle poza pierwszą piątką (na miejscu szóstym lub nawet dopiero ósmym czy dziewiątym). Uwzględniając jednak notowania PiS-u i to, że w każdym okręgu może liczyć na co najmniej cztery mandaty (tylko w Poznaniu na trzy), a w większości na więcej, reprezentacja polityczek tej partii może być liczniejsza.

Z kolei biorąc pod uwagę wspomniane już notowania partii z połowy września i zakładając, że mandaty zdobywają kolejno wszystkie osoby z danej listy aż do wyczerpania puli przypadającej na dany komitet, zarówno KO, jak i PiS mogłyby mieć po 59 posłanek. Mandaty uzyskałyby bowiem także kandydatki spoza czołówki listy. Można zatem szacować, że w przyszłym Sejmie będziemy mieć 141 posłanek (30,65 procent).

Programowa oferta dla kobiet

Prawo i Sprawiedliwość adresuje swój program do Narodu i Rodziny, rozumianej w bardzo tradycyjny sposób, którą zamierza chronić przed „zgubnymi” wpływami „ideologii gender”. Można tu dostrzec jednak pewną sprzeczność: z jednej strony zwalczanie „ideologii gender”, z drugiej… uleganie jej wpływom. W programie został bowiem dostrzeżony problem dyskryminacji kobiet na rynku pracy. PiS deklaruje promowanie instrumentów zwiększających równość płac, opracowanie kodeksu dobrych praktyk, a także… wzmocnienie edukacji w zakresie polityki równouprawnienia i praktyk antydyskryminacyjnych (sic!). Jednym z priorytetów ma być także tworzenie „przyjaznego środowiska pracy dla rodziców bez względu na płeć”, m.in. poprzez umożliwienie wykonywania pracy zdalnie, poza siedzibą pracodawcy, jak również wspieranie pracodawców w tworzeniu przyzakładowych żłobków i przedszkoli. Szczególną opieką mają być objęte kobiety w ciąży – został przewidziany program darmowych leków dla nich, mają być premiowane oddziały położnicze, które zapewnią dostępność znieczulenia porodu. W ostatniej części programu pt. „Wyzwania” pada półzdaniowa wzmianka o podejmowaniu działań przeciwko przemocy domowej, bez konkretyzacji, na czym miałoby to polegać.

Program PSL-u adresowany jest do rodziny i seniorów, rolników i przedsiębiorców, w którym jedynym punktem ocierającym się o politykę równouprawnienia jest deklaracja zwiększenia liczby miejsc w żłobkach.

Zdecydowanie najbogatszą ofertę dla kobiet przedstawiły Koalicja Obywatelska i Lewica. W wielu punktach zresztą programy obu komitetów są tożsame. Jakie są wspólne elementy programowe Koalicji Obywatelskiej i Lewicy w zakresie praw kobiet?

  • Wprowadzenie rzetelnej edukacji seksualnej do szkół.
  • Pełna refundacja procedury in vitro.
  • Dostęp do nowoczesnej antykoncepcji – KO deklaruje m.in. przywrócenie antykoncepcji awaryjnej bez recepty, Lewica – jej refundację, nie wspomina jednakże, czy będzie ona dostępna bez recepty.
  • Poprawa ściągalności alimentów, które miałyby być ściągane jak zaległe podatki.
  • Równa reprezentacja kobiet i mężczyzn w administracji państwowej i spółkach skarbu państwa.
  • Równość płac kobiet i mężczyzn, przy czym Lewica proponuje wprowadzenie Certyfikatu Sprawiedliwych Płac, które każde przedsiębiorstwo będzie musiało uzyskać. Niespełnienie standardów będzie skutkowało karą grzywny i niemożnością uczestniczenia w zamówieniach publicznych.

W programie Koalicji Obywatelskiej znalazł się podrozdział „Prawa kobiet” umieszczony w rozdziale 1 „Polska demokracja”. Kobieta postrzegana jest przez pryzmat funkcji prokreacyjnej. Za najważniejsze prawo, wymienione na pierwszym miejscu, Koalicja uważa prawo do spokojnego macierzyństwa, ale nie wyjaśnia już, co przez to rozumie. U osób zapytanych w sieci hasło to budzi następującego skojarzenia: „że dzieci nie marudzą”, „że siedzisz w domu i nic nie robisz”, „kojarzy się z prawem do spokojnej śmierci”, „że urodzenie dziecka nie ściąga na finansowe dno”. Z pewnością jest oksymoronem, bo czyż istnieje w ogóle takie zjawisko jak „spokojne macierzyństwo”?

W programie Koalicji Obywatelskie zabrakło diagnozy sytuacji kobiet, wskazania problemów, analizy potrzeb, dzięki czemu można by zaproponować konkretne rozwiązania. Jest dużo ogólników, mało konkretów. Wspomina się o dyskryminacji kobiet na rynku pracy, dostrzega problem przemocy domowej. Koalicja proponuje zmianę Kodeksu karnego „tak, by to sprawca bał się kary, a kara była nieuchronna”, oraz wprowadzenie polityki antyprzemocowej, która ma zagwarantować lepsze stosowanie prawa i skuteczną ochronę ofiar. Na czym jednak – tak konkretnie – ta polityka miałaby polegać?

Pojawiają się hasłowo „dobra praca”, „godne wynagrodzenie” oraz równe płace dla kobiet i mężczyzn, w czym ma pomóc transparentność zarobków. W ramach godzenia życia zawodowego z prywatnym Koalicja obiecuje zwiększenie liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach oraz wprowadzenie dwumiesięcznych płatnych urlopów ojcowskich.

Choć w kwestii zdrowia i praw reprodukcyjnych Koalicja Obywatelska jest dość ostrożna i nie zajmuje stanowiska w sprawie liberalizacji prawa do przerywania ciąży ani nie proponuje zniesienia klauzuli sumienia, to jednak deklaruje: „Nie ma naszej zgody, aby kobiety były zakładniczkami czyjegokolwiek światopoglądu”. Z konkretów w zakresie praw i zdrowia reprodukcyjnego KO obiecuje dostęp do darmowej procedury in vitro (ale czy rzeczywiście dla wszystkich kobiet, także tych, które nie mają partnera?) i bezpłatne znieczulenie przy porodzie, pełen dostęp do badań prenatalnych i opieki okołoporodowej, refundację antykoncepcji i antykoncepcję awaryjną bez recepty. Deklaruje wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół.

Bardzo dużym plusem jest podjęcie problemu nieściągalności alimentów. Koalicja proponuje, aby były ściągane tak jak zaległe podatki. Gwarantem ma być usprawnienie działania sądów i instytucji realizujących ich decyzje.

Last but not least Koalicja deklaruje legalizację związków partnerskich.

Program Lewicy jest w kilku punktach zdecydowanie odważniejszy niż propozycje Koalicji Obywatelskiej. Przede wszystkim Lewica dużo miejsca poświęca świeckiemu państwu. Sprawiedliwe opodatkowanie kościoła, obowiązek ujawnienia przychodów, likwidacja Funduszu Kościelnego, wycofanie religii ze szkół, zakaz ograniczania usług ze względu na klauzulę sumienia składają się na ten pakiet. W przeciwieństwie do Koalicji Obywatelskiej Lewica nie tylko chce wprowadzić związki partnerskie, lecz opowiada się za równości małżeńską dla wszystkich, czyli za małżeństwami osób tej samej płci.

W programie Lewicy prawa kobiet sprowadzone są do trzech punktów: bezpiecznego przerywania ciąży (do 12. tygodnia decyzję będzie podejmowała wyłącznie kobieta, po 12. tygodniu – w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia kobiety albo ciężkich wad płodu), nowoczesnej antykoncepcji i równej reprezentacji (parytet płci w gremiach kierowniczych administracji rządowej, samorządowej i spółkach skarbu państwa). Ale rozwiązań, które miałyby poprawić sytuację kobiet, jest w programie znacznie więcej, tyle że są porozrzucane w różnych rozdziałach. Na przykład w części poświęconej rodzinie Lewica gwarantuje bezpłatne miejsce w żłobku dla każdego dziecka i stworzenie 200 tysięcy miejsc w żłobkach we współpracy z samorządem w ciągu czterech lat. Lewica obiecuje zachowanie programu Rodzina 500+ i becikowego. Zapowiada zniesienie kryterium dochodowego uprawniającego do świadczenia z funduszu alimentacyjnego.

Propozycje adresowane do kobiet zostały później zebrane w jeden dokument, dziesięciopunktowy „Pakt dla kobiet”, który został przedstawiony we wrześniu na konwencji programowej w Poznaniu.

Sprawdzam!

Kobiecy polityczny lobbing ma długą tradycję. W czasach, gdy kobiety nie miały praw wyborczych, emancypantki podejmowały próby wywierania zorganizowanego nacisku na posłów, aby ci poparli ich postulaty. Rozsyłały ankiety i uzależniały swoje poparcie od deklaracji dotyczących działań na rzecz równouprawnienia. Na przykład dzięki staraniom krakowskiego Komitetu Politycznego Równouprawnienia Kobiet, który zawiązał się w 1907 roku i mobilizował opinię publiczną, organizując wiece, Stronnictwo Demokratyczne wpisało do swojego programu postulat powszechnego prawa wyborczego „bez różnicy płci”.

Po 1989 roku jako pierwsza na kwestię niedostatecznej reprezentacji kobiet uwagę zwróciła nieformalna grupa „Kobiety Też”, która wspierała kandydatki w wyborach do Sejmu i Senatu. Najbardziej spektakularne działania podjęła Przedwyborcza Koalicja Kobiet (PKK), która powstała w 2001 roku jako porozumienie kilkudziesięciu organizacji kobiecych z całej Polski, stawiając sobie za cel dążenie do zwiększenia udziału kobiet w parlamencie i uwrażliwienie polityków oraz społeczeństwa na kwestie związane z równością płci. Zestaw dziesięciu pytań opracowanych przez PKK i zadawanych kandydatom i kandydatkom na spotkaniach przedwyborczych może posłużyć za ściągę i dziś.

W tegoroczną akcję przedwyborczą włączył się Ogólnopolski Strajk Kobiet, przygotowując dla kandydatek deklarację, w której zobowiązują się one do walki w Sejmie o: pełnię praw reprodukcyjnych, świeckie państwo, wdrożenie i stosowanie konwencji antyprzemocowej oraz poprawy sytuacji ekonomicznej kobiet. Deklaracja wykracza zresztą poza postulaty typowo „kobiece”, poruszając także kwestie praworządności, wolnych sądów, ochrony środowiska, delegalizacji organizacji faszystowskich. Podpisało ją do tej pory ponad sześćdziesiąt kandydatek z Koalicji Obywatelskiej i Lewicy oraz jedna z PSL. Biorąc pod uwagę pewną zachowawczość programu KO, fakt podpisania deklaracji wyborczej Ogólnopolskiego Strajku Kobiet przez kandydatki Koalicji daje nadzieję, że posłanki KO zaangażują się w działania na rzecz zniesienia zakazu aborcji.

Nadzieję na nową jakość w przyszłym Sejmie dają także kandydatki wywodzące się z organizacji pozarządowych, grup nieformalnych, aktywistki od lat walczące o prawa kobiet. Będą gwarancją, że rozwiązania, jakie znalazły się w programach wyborczych będą faktycznie realizowane. To one powiedzą: Sprawdzam!

Artykuł ukazał się na stronie Fundacji na rzecz Równości i Emancypacji STER: http://www.fundacjaster.org.pl/herstoria/artykuly/kobiety-do-urn

Przypisy:

* W tekście analizujemy listy wyborcze pięciu komitetów ogólnopolskich: Koalicji Obywatelskiej, Lewicy, PiS, PSL i Konfederacji Wolność i Niepodległość.

Agnieszka Grzybek – ekspertka równościowa, tłumaczka i redaktorka. Współzałożycielka Fundacji na rzecz Równości i Emancypacji STER. Absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego (1995; praca magisterska napisana pod kierunkiem prof. Marii Janion). Ukończyła Szkołę Praw Człowieka prowadzoną przez Helsińską Fundację Praw Człowieka (1997/1998). W latach 2002-2005 była członkinią Rady Programowo-Konsultacyjnej przy ówczesnej pełnomocniczce rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet.